wtorek, 10 lutego 2015

Wojna urlopowa



Urlop. Według Wikipedii to: czas wolny od świadczenia pracy przez pracownika, przewidziany przepisami prawa. Zależnie od rodzaju urlopu, pracownik może dostawać w okresie urlopu wynagrodzenie lub nie.
Pojęcie urlopu pochodzi prawdopodobnie z niemieckiego "Urlaub" (od erlauben). Tak średniowieczni rycerze pytali swych władców lennych o pozwolenie na "Urlaub" aby zaciągnąć się do bitwy.


Kiedy tylko przeczytałam drugą część tej definicji poczułam się bardzo z nią związana. Ania z Zielonego Wzgórza nazwałaby to pokrewieństwem dusz :)

Otóż... w piątek w godzinach wieczornych zaciągnęłam się do bitwy! Zaległej... dwutygodniowej...

Teraz już tylko ja i nicnierobienie przerywane wyjątkowo jakimś wyjazdem w góry i/czy do spa, nocne imprezowanie na mieście...

Taaa...

Wstępnie chciałam napisać, że tak właśnie planować mogą podobne okoliczności bezdzietni. Potem jednak uzmysłowiłam sobie, że jeśli dodać warunek, że w przypadku pary tylko jedna osoba ma w tym czasie wolne (jak to wygląda u mnie), to też nie do końca jest to super opcja dla tych, którzy chcieliby tak spędzić czas, ale ze swoją drugą połówką. Gdyby jednak kopać dalej to... ja nawet przy braku obrączki na palcu, czy dzieciaczka w pokoju obok nie miałam takich zachcianek. No dobra. Te góry czy to spa... Ok. Miewam takie objawy szaleństwa o czym więcej mógłby powiedzieć mój biedny w takiej sytuacji Mr Mąż. Ale ogólnie to wieje nudą. Co?

Ja jednak jak przystało na bitwę, o której nawet definicję mówią jak się okazało, plany miałam na ten czas zupełnie inne niż wylegiwanie się gdziekolwiek.
Trudna do zliczenia liczba zaległych telefonów do wykonania (i raczej nie o pogaduchach mowa), próba odzyskania kontroli nad mieszkaniem + walka o własną kondycję. To podstawa piramidy zadań na ten okres. Czy tylko jak tam mam? Powiedzcie proszę, że nie.

No dobra. Nie będę świnia. Piramida owa zawiera również bardziej kojarzone z czasem wolnym czy relaksem zajęcia, jak zakupy w doborowym towarzystwie (bo same w sobie zakupy, jak wiecie mnie nie bawią), kawka/herbatka/piwko z przyjaciółmi, czy też dobra książka. Miejsce jednak na to jest dopiero na kolejnych poziomach zaawansowania prac z grupy pierwszej.

Poniedziałek jednak, by się nie zniechęcać, zaczęłam relaksująco. Świeżo pieczony chleb i kawka zbożowa na śniadanie koło południa. Mam nawet na to dowód. W końcu to pierwszy dzień, więc można, prawda?


Wtorek. Mr Mąż w Amsterdamie. Młoda jednak zaskoczyła chrypą przewlekaną kaszlem od czasu do czasu. Zrobiłyśmy więc małe wagary. Naklejkowe szaleństwo przez większość dnia! :) Super pozytywny czas mimo walki o zdrowie. Jednak wagary przedszkolne to tym samym wagary od podjętej bitwy. Cóż. Plan runął niczym ja w śnieg w ubiegły weekend.


Liczę, że jutro sytuacja wróci na tory. I nie dlatego, że nie lubię naklejek czy cuś, ale przedszkolaki mają zaplanowaną wycieczkę na... pocztę! Niektórym może się to wydawać banałem. Ale ja do tej pory pamiętam wycieczkę zerówkową na dworzec pkp czy policję. Wy nie?
Mam nadzieję więc, że Młoda nie podda się choróbsku i jutro razem z dzieciakami będzie poznawać tajniki biznesu pocztowego. Ja natomiast jak to na wojnie urlopowej przystało... zajmę się ogarnianiem.

Ps. Zauważyliście, że mówię o urlopie, a ani słowem, że jestm chora. Bo nie jestem! Czyżby pierwszy urlop w historii bez choróbska? Ciii... Coby nie zapeszyć :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz