piątek, 24 kwietnia 2015

Wycieczkowo: Wrocławskie ZOO - jak przygotować siebie ... i dziecko

Oficjalnie rozpoczęliśmy wiosenny sezon! Tak! Wiem! Ale... to nie jest kwestia problemu z kalendarzem lub przespania ostatniego miesiąca. Dopiero jednak w ubiegłą niedzielę dotarliśmy do Parku Staromiejskiego i Młoda mogła skorzystać z wiosennej przejażdżki na karuzeli. Drewniane konie, gondole i TA melodyjka tworzą niezapomniany klimat. Miejsce lubiane zarówno przez dzieci, jak i ich rodziców. Jeśli nie mieliście okazji jeszcze tam być - zachęcam i odsyłąm tutaj

Jak tak właśnie przyglądałam się Młodej robiącej podchody do taty, by namówić go na kolejną przejażdżkę, przypomniał mi się wypad do ZOO.


A rozpoczął on się tak: Mania!, Mańka!, Marysia!, Maryśka!, Chodź tutaj!, Nie idź tam!, Uważaj!, Idziemy!, Nie ruszaj!, ..., Nie wolno tak! 

I tak dziesiątki razy rzecz jasna, aż... mentalnie walnęłam się w czoło. I zadałam sobie pytanie Dla kogo ten wypad miał być prawdziwą przyjemnością? Czy robi mi to naprawdę dużą różnicę czy najpierw zobaczymy żyrafę czy lwa? Czy to nie miał być relaks?

I tu nagle przyszło olśnienie. W ZOO naprawdę dużo się dzieje. Zauważyłam to ja sama i głowa kręciła mi się we wszystkie strony. Jak więc musiała się czuć 2.5latka podczas swojej pierwszej w pełni świadomej wyprawy?

Drodzy rodzice i wszyscy Ci, którzy z dzieckiem wybieracie się do ZOO, jak i Wy, którzy podczas takich wypraw widzicie 'niesubordynowane' maluchy: ogród zoologiczny tętni mnogością bodźców. Taka wyprawa to:

  • nowe miejsce: nowa przestrzeń, nowy chodnik, nowa ścieżka, najfajniejsza pod słońcem kostka brukowa, inny niż zwykle krawężnik, kamień, liść, szyszka, ..., górka.
  • nowi ludzie: ogrom postaci widzianych pierwszy raz w życiu, dorośli, dzieci, biegający, skaczący, piszczący, płaczący potencjalni przyjaciele zabaw, z zabawkami innymi niż te, które mam ja, pijące z bardziej kolorowych butelek, kubków...
  • inna niż zwykle atmosfera: rodzice zachowują się inaczej niż zwykle. Ja nie do końca wiem jak się zachować. Co robi się w ZOO właściwie?
  • żywe zwierzęta: do tej pory widziane wyłącznie w książkach, znane z bajek, opowiadań, widziane w telewizji są na wyciągnięcie ręki. One się ruszają! Ziewają! Jedzą! Bawią się! Czy na pewno pójdziemy do lwa? Musimy iść do lwa!

Weźmy to pod uwagę przed kolejną wyprawą. Zapewniam, że dzień minie sympatyczniej. Nie chodzi o to, żeby maluchy biegały samopas po ZOO. Jeśli jednak nie co dzień wybieramy się w takie miejsca, to ten jeden dzień to jest naprawdę COŚ. Emocje też są trudne do opisania. 


Jeśli macie więc takie dziecko jak my, które jest ciekawe wszystkiego co się rusza i nie rusza i nie usiedzi zbyt długo w jednym miejscu, to spodziewać należy się tego, że półtorej godziny w Afrykarium to minimum.



Prócz standardowych punktów wycieczki poznacie też nierówności chodnika, wysokość krawężnika, czy budowę wszelkich ogrodzeń. 

 


Fakt! Może zdarzyć się chwila, że młody człowiek postanowi iść ze swym ojcem ramię w ramię z własnej woli. Nie przyzwyczajałabym się do takiego widoku jednak :) 



Tylko czy naprawdę idziemy do ZOO, żeby ładnie za rączkę od stacji wręcz do stacji oglądać kto tam jest za kratką czy szybką?


A może właśnie to, że taka wyprawa nie jest w 100% zaplanowana jest fajne?! 



Każdy musi zdecydować za siebie. 



Na własnym przykładzie mogę jednak stwierdzić, że czasem warto coś pozmieniać w myśleniu. Jak sobie odpuściliśmy (co nie jest takie proste i oczywiste wbrew pozorom) i postanowiliśmy cieszyć się tą wyprawą w pełni - czasem kosztem pominięcia jakiejś atrakcji po drodze, a czasem oglądania jakiegoś zwierzaka przez pół godziny - to każde z nas mogło zaliczyć ten dzień do udanych. 



Ta duma w oczach i pewny ton, który ma świadczyć o opowiadaniu oczywistych oczywistościach, że widziałam lwa i on ryczał o tak ..., a słoń się bawił, kotiki i pingwiny jadły, utwierdzają mnie w przekonaniu, że było warto przeprowadzić to właśnie tak. 



Miłego!


środa, 15 kwietnia 2015

Bałtyk na weekend

Na weekend gdzie? Nad morze? Opłaca się? Zawsze się opłaca! :)


Bardzo lubię jeździć nad Bałtyk. Szczególnie poza sezonem, choć ekspertem w tej dziedzinie nie jestem - jeszcze. Drugi rok z rzędu wybraliśmy się jednak tam w kwietniu. I zdecydowanie nie żałujemy. Drugi też raz do Kołobrzegu, ale w nieco inne miejsce. To była szybka decyzja.


Standardową wątpliwością związaną z wypadem nad 'nasze' morze jest oczywiście pogoda. Szczególnie wyjeżdżając z dziećmi. Jeśli już się zdecydujemy wyjechać, pakujemy się jakbyśmy wybierali się coś pomiędzy wyprawą do lasów deszczowych, na Syberię lub Biegun. Nie jest tak? 

Jeśli tak macie to koniecznie musicie się zabrać kolejnym razem z nami. Przyciągamy dobrą pogodę! :)

Ale fakt. Jeśli spodziewacie się 40 stopni w cieniu, to rzeczywiście może to nie być najszczęśliwszy kierunek. Ale serio? To jest wymarzona temperatura na urlop? Na urlop z dziećmi? A co jeśli będzie padać? 8/10 znanych mi dzieciaków w wieku 1.5-5 lat będzie wniebowziętych mogąc poskakać po kałużach. Byle im tylko na to pozwolić.
Dobrą pogodą nad morzem nazwałabym taką, gdy w dzień mimo wszystko jest czym oddychać i nie pocę się na samą myśl o wyjściu na plażę, a wieczór daje oddech niższą temperaturą i ewentualnie deszczem raz na parę nocy (tak liczę się z nimi i zgadzam się na nie). Jeśli mowa o lecie oczywiście.
Kwiecień rządzi się swoimi prawami. O czym każdy z nas wielokrotnie już się przekonał w tym roku. Jadąc więc tam w ubiegły weekend nie nastawialiśmy się specjalnie na nic szczególnego. Wybraliśmy Kołobrzeg z dwóch powodów: trasa jest dość przyzwoita, a przede wszystkim w razie niepogody jest gdzie pochodzić, czym się zająć.

Wracając jednak do sedna sprawy. Bałtyk na weekend  (w naszym wypadku na minimalnie przedłużony weekend - o piątek) i to w dodatku w kwietniu?

Minusy:
  • droga (w naszym przypadku Wrocław - Kołobrzeg) zajmuje ~ 6 godzin z małym postojem i jednocześnie ma zdecydowany wpływ na koszty całego weekendowego wypadu.

Plusy:
  • W kwietniu jest w czym wybierać jeśli mowa o noclegach. W hotelach i większych ośrodkach sezon zaczyna się zwykle od weekendu majowego, w mniejszych ośrodkach czy na prywatnych posesjach mniej więcej od połowy czerwca, więc jeśli chodzi o pierwszą część roku - wszystko, co jest wcześniej jest zwykle atrakcyjne cenowo.
  • jest zdecydowanie mniej ludzi niż w sezonie,
  • minimalna liczba straganów z przeuroczymi chińskimi zabawkami,
  • im bliżej północy tym dzień dłuższy :)
  • nigdzie indziej lody włoskie nie smakują jak tam,
  • i oczywiste oczywistości: te plaże, ten jod, te rybki, ten klimat. Ach!

To kiedy znów nad morze? Nasze morze? :)

środa, 1 kwietnia 2015

Melodie domowe, Domowe Melodie wciąż w głowie

Długo czekałam na ten wieczór. I ... Warto było! I wcale nie tylko dlatego, że matka dziecku i słomiana wdowa miała okazję spędzić wieczór poza domem ;)
Poszłam na koncert a znalazłam się w innym świecie. Uwielbiam ich. Uwielbiam Domowe Melodie.

Ale zacznijmy od początku. Gdzieś kiedyś ktoś podesłał mi link do 'Zyszka'. Kto to był pytam? Bo nie mogę odgrzebać tego w pamięci. Niech przemówi teraz albo zamilknie na wieki :)
Jak już Zbyszek zadomowił się w mojej głowie, to już nie miał zamiaru wyjść. Rozpoczął tym samym moją pewną obsesję, Obsesję, którą się z chęcią dzieliłam. Za co zdarzało mi się oberwać ścierą, gdy okazywało się, że Zbyszek opanowywał kolejne lokum. Ze specjalną dedykacją dla siostry mej:


Był ON teraz czas na ONĄ. 'Grażka' spotęgowała uzależnienie.


Nie spodziewałam się jednak tego, co może wyniknąć po przesłuchaniu najnowszej płyty, nie mówiąc już o wczorajszym koncercie.

Nie  jestem dziennikarzem muzycznym. Oblałabym każdy test związany ze znajomości branży, historii, trendów. Mam jednak ogromną słabość do takich osób, do takich osobowości. A ponad wszystko cenię talent i ogrom pracy włożonej w takie właśnie cudo.

Oni:
  • Justyna "Jucho" Chowaniak - sprawczyni zamieszania, kompozytorka, autorka tekstów, wokalistka, pianistka*,
  • Staszek Czyżewski (kontrabas, akordeon)*,
  • Kuba Dykiert (perkusja, gitara)*.
Pozytywnie zakręceni. Na koncercie nie dało się nie uśmiechać patrząc na nich. Poczucie humoru i dystans, które są zaraźliwe. Multinstrumentaliści. Ludzie bawiący się tym, co robią. Widać, jak wielką frajdę im to sprawia. Teksty i takie na serio i takie z żartem, poruszające nawet bardzo trudne, czasem i tematy tabu z poczuciem humoru, czasem ironicznie. I na deser Ona i jej głos i charyzma. Poezja.

A koncert? Niebanalny! Po koncercie? Troszkę żal, że już po, ale od wczoraj jakoś tak mi lżej. Ten humor, dystans, ironia przeszły nieco na mnie. Łatwiej się żyje. Oby to odurzenie koncertowe trwało jak najdłużej.

Z uśmiechem patrzyłam na komentarze z tego wydarzenia wszystkich znanych mi osób, które tam były. Okazuje się, że powalił nas najbardziej ten sam utwór - 'Techno'.
Z premedytacją przeklejam Wam link znaleziony w sieci z koncertu właśnie. Może pomoże Wam poczuć nieco atmosferę. W bonusie dostajecie jeszcze 'Jajo'.

Ze specjalną dedykacją dla moich sąsiadów :)


I do zobaczenia na majówce! Tak! Domowe Melodie na Pergoli już za chwilę! Yeah :)

Potrenujcie :)