czwartek, 24 grudnia 2015

Wszystkiego Dobrego!


W tym roku nieco z zaskoczenia. Wiosennym, a nie zimowym obrazem za oknem nadszedł ten wyjątkowy czas. Spędźmy te Święta Bożego Narodzenia z dziecięcym zaciekawieniem i wiarą. Nie zepsujmy naszym najmłodszym towarzyszom tego czasu. Potraktujmy go w tym roku tak, jakby miał się już nie powtórzyć. 

Zdrowia, pogody ducha, spokoju i radości życzę nam wszystkim z okazji Świąt, a tym przemieszczającym się bezpiecznej podróży.   


piątek, 23 października 2015

Zazdraszczam Ci Krakowie!

aaaa zazdraszczam Ci Krakowie!!! Zazdraszczam i już! Nic nie poradzę!

19. Międzynarodowe Targi Książki właśnie się rozpoczęły i potrwają do 25 października.

Jak sama nazwa na to wskazuje to kolejna edycja imprezy. Dla mnie, mówiąc dosadniej, ta inicjatywa to wizytówka Krakowa. Niestety, znana wciąż jedynie z opowiadań bądź też prasy. Nie inaczej będzie w tym roku. Nie dane mi jest tam pojechać. Choć jak tak dłużej się nad tym zastanowić, to może nawet i dobrze. Coś tak czuję podświadomie, że to kolejne miejsce po eventach rękodzielniczych (jak chociażby wspominanym tutaj już Ręki Dzieła Feście), gdzie tak naprawdę powinnam pojawiać się bez portfela, jeśli w ogóle :)
Może więc jednak to dobrze, że będę zdecydowanie dalej niż bliżej tych krakowskich hal. Tej wersji będę się trzymać w każdym razie, żeby zbyt smutno w weekend mi nie było :)


Prawda jest jednak taka, że kupuję książki namiętnie. gdy jestem sama to bez opamiętania. Nie tylko sobie - żeby nie było :) Męża próbowałam wciągnąć zamieniając kwiaty weselne prośbą o książki. I wiecie co? Warto było! Nie - nie było żadnej listy 'zalecanych'. Nie - nie było powtórzeń. Tak - była różnorodność. Wśród książek znalazły się takie, których sami pewnie byśmy sobie nie kupili, a po przeczytaniu stwierdzamy, że byłby to błąd. Pojawiły się poradniki, zielniki, książki z humorem, kryminały, te bardziej romantyczne, jak i książki dla dzieci, które teraz sprawdzamy gorliwie na Młodej. Bo ją też próbuję wkręcić w świat książki. Póki co chyba z sukcesami. Misia Marysia (dzięki Wydawnictwu Debit) jest z nami (podobnie jak Emil :) ) wszędzie! Sama się gubię czasem, które opowiastki już mamy, a których na półce jeszcze brak. Ona jednak pamięta doskonale. Niektóre nawet jest w stanie 'przeczytać' sama.



I wciąga nawet kolejne 'pokolenie' :)

Jeśli więc też chcecie się wciągnąć lub po prostu szukacie wymówki, by pojechać na weekend do Krakowa - szczerze zachęcam!
Jak zapewniają organizatorzy z myślą o zwiedzających rokrocznie przygotowywany jest barwny program towarzyszący. Podczas Targów zwiedzający mają możliwość spotkania z ponad 500 autorami z kraju i zagranicy. Na terenach targowych odbywają się panele dedykowane branży wydawniczo-księgarskiej. Podczas Targów są rozstrzygane najważniejsze polskie plebiscyty i konkursy literackie. Ponadto na Targach nigdy nie brakuje spotkań dedykowanych najmłodszym. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie mają formułę święta książki w całym Krakowie. Poza terenem imprezy odbywają się spotkania z autorami, happeningi literackie, spektakle teatralne, konferencje, koncerty, wystawy.



Jeśli podobnie jak ja nie możecie tam się pojawić, wielu wystawców przygotowało dla nas miłe niespodzianki. Posprawdzajcie strony sklepów internetowych swoich ulubionych wydawnictw lub księgarni. Wiele z nich ma dla swoich klientów ofertę promocyjną na czas trwania Targów.


Miłego więc!

czwartek, 15 października 2015

1095 dni, czyli jak to jest mieszkać z trzylatką

Był tort, świeczki, balony, odwiedziny, goście, pierwsze przyjęcie w przedszkolu, tańce, hulanki, swawole. Nieco niepokoju przed nową sytuacją, przejęcie, bardzo dużo emocji, a co ważniejsze jeszcze więcej uśmiechu i śmiechu. 

Tort - pyszota, choć to nie w 100% moja zasługa - przepis bardzo przystępny - nie udało się zepsuć :) Tym w potrzebie bardzo polecam - klik! Dorota mistrzyni jak zwykle! 



Świeczki - gdybym szukała takich, pewnie bym nie znalazła, ale że szukałam czegoś innego, więc: tadaam! 

Balony - nie wiem jak u Was, u nas nie ma bez nich urodzin. 

Odwiedziny/goście - babcie, dziadkowie, wujostwo, ukochana niania. W grupach mniejszych i większych. Dzień po dniu. Dzięki czemu świętujemy dłużej. 

Pierwsze przyjęcie w przedszkolu - ogrom emocji i przejęcia Mani. Ogrom wzruszenia mamy. Przygotowane pięknie. Każdy spędzając tak swoje urodziny czułby się wyróżniony. 






Tańce, hulanki, swawole - i te przedszkolne i te domowe, każde ważne i miłe.

Uśmiech - ten najważniejszy

A jak to jest żyć z trzylatką? 

Kolorowo, intensywnie, multizadaniowo, przerewelacyjnie, coraz częściej schizofrenicznie, 

Jak niektórzy z Was wiedzą, od nieco ponad miesiąca mieszka z nami Emil. 

W mamy rzeczywistości to: onegdaj zapomniana, a odgrzebana lalka.

W Mani rzeczywistości to: brat, ewentualnie dziecko, czasem po prostu lalka. Wszystko w zależności od sytuacji.  

Emil pojawił się u nas nagle, ale dość intensywnie. Podobnie z resztą jak Emil cioci Kasi, ale ten w rzeczywistości :) Wystarczyła wizyta u Emila jeszcze w szpitalu i tak oto od początków września jest i on. 

Ukochany dzidziuś lub brat - w zależności od chwili, z którym wychodzi na spacer (bo Emil jest z nami wszędzie! ), któremu czyta, o którego dba, którego karmi, któremu czyta na dobranoc, przykrywa kołderką w nocy.Emil też tęskni kiedy nas nie ma. Czasem się czegoś boi. 

Emil bywa marudny: "Mamo, a Emil nie chce tego jeść. Może zrobisz inną kanapeczkę, to razem z Emilem ją zjemy?". 


Emil musi mieć robioną inhalację, kiedy Młoda ma zapalenie krtani: "Emil musi pierwszy. No dalej Emilu. Nie bój się. No dalej!"

Emil lubi oglądać bajki: "Mamo, ja już nie potrzebuję oglądać, ale Emil chce. Popatrz! On już płacze. Tylko jedną.." 

Emil bywa niegrzeczny i wtedy ma z Młodą pogadankę: "I co zrobiłeś Emilu? Przecież mówiłam, że tak nie wolno. Oj Emilu Emilu..."


Pewnego dnia, kiedy owo dziecię nasze zwane Młodą nie chciało zasnąć Mr Mąż postanowił pójść tym tropem właśnie. 

Miejsce scenki: Mieszkanie.

Udział biorą: Młoda i Mr Mąż.

Mr Mąż: - Popatrz! Emil już śpi. Będzie wypoczęty i będzie Cię potem budził. 

Wydająca się być zrezygnowaną poziomem ojca Młoda: - Emil jest lalką. Nie potrafi mówić. 

Koniec.


Kurtyna. 

wtorek, 15 września 2015

Moich 1820 gramów szczęścia...

Zapomniałam. Oczywiście, że zapomniałam! Pogoń za własnym ogonem przez ostatnie tygodnie dała się we znaki i mimo że bardzo chciałam to zobaczyć, to po ludzku wyleciało z głowy. 

Zaczęło się od linka, którego podesłał Mr Mąż. Przyznam - przeczytałam pobieżnie. a) nie miałam za dużo czasu, b) ciężko mi się czyta takie artykuły. Program postanowiłam sprawdzić z dwóch powodów:


1) rzadko zdarza się zobaczyć coś wartościowego o rozsądnej porze w telewizji, 

2) by sprawdzić, czy: nie przesłodzili, nie przekłamali, nie wyolbrzymili, nie skłamali.
Jak się już ocknęłam program już trwał. I tak naprawdę o tyle minut mniej łez wypłakałam. Ryczałam jak bóbr. 


To był pilotażowy odcinek "Moich 600 gramów szczęścia". 



Wiecie, bo...ja tam byłam. Tak, Młoda ważyła 3 razy więcej niż tytułowe 600 gramów. Nie wiem czy mój lęk jako rodzica był przez to mniejszy. Atmosferę budowała aparatura, inkubatory, materace oddechu, ..., lekarze wszelkich specjalizacji, pielęgniarki, My - przerażeni, niedoinformowani rodzice i to oczekiwanie na wiadomości... byle dobre wiadomości. 



Wiedzę czerpało się od... innych rodziców. Tych, którzy byli już krok dalej. Od nich też dostawało się najwięcej wsparcia. Razem 'świętowaliśmy' każdy sukces, każde 10 gramów więcej. 



Wtedy było trudno. Ale w domu nie było łatwiej. 



Ze szpitala wyszliśmy co dalej? Dziecko wymaga konsultacji. Jakiej? Gdzie? Do kogo iść? Neurolog.  Na dokładną diagnozę przyjdzie czas. Rehabilitacja. Vojta. Nie! Bobath. Może jednak Vojta. Po co cokolwiek? Nie łączyć Vojty z Bobathem. O! W końcu reaguje poprawnie! Przy.. połączonej Vojcie z Bobathem. Dochodzi basen. Kardiolog. Znów Neurolog. Neonatolog. Lekarz rehabilitacji. Ortopeda. Neurolog. Rehabilitacja, ...



I ten nieszczęsny 'Wujek Google', który powie, że każde kichnięcie wcześniaka może spowodować zapalenie opon mózgowych...



Ale też ta chęć pochwalenia się światu kiedy jest dobrze. 



Choć zajęło mi ponad pół roku, żeby zrozumieć, że nasze ówczesne dobrze, to dalej przerażenie, lęk, strach w oczach tych, którzy z wcześniakami nie mieli kontaktu. Że moja chęć pochwalenia się dodatkowymi 50 gramami (bo przecież je widać!), to łzy w oczach osób, którym takie zdjęcie wysyłałam.



To jednak też super ludzie. Mamuśki, tatuśkowie wcześniaków. Najwięksi kibice na świecie! Nikt tak jak oni nie potrafił przywrócić do pionu. Ochrzanić (żeby nie płakać przy dziecku). Ale też przytulić. Poradzić. Być. To Paulina, która tak pięknie czytała godzinami Idze (obraz, który już na zawsze pozostanie w mojej pamięci). To Gabrysia, z którą Młoda szaleje teraz na basenie. To pierwszy mój zięć Bartuś. To pierwsze spotkania w 'cywilu'. To też rehabilitanci dzieciaków - ludzie anioły. 


Już co dziesiąte rodzące się w Polsce dziecko to wcześniak, czyli noworodek urodzony przed 37. tygodniem ciąży. To dziecko, które na starcie ma trudniej. To rodzic, który po prostu, po ludzku nie wie. 


W odcinku pilotażowym zobaczyłam prawdę. Jak będzie dalej? 



"Moich 600 gramów szczęścia"  to seria dokumentalna w reżyserii Anety Kopacz. Możecie zobaczyć ją w TVP2 codziennie - od poniedziałku do piątku. Szkoda jedynie, że tak wcześnie, gdyż o 17.15. Niemniej, zachęcam.




Dwutygodniowa Młoda

Obecnie

Wszystkim wcześniakom i ich rodzinom zdrowia i wytrwałości życzymy! Oraz jedynie prawdziwych specjalistów na swojej drodze. Wszystkiego, co najlepsze! 




poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Bo tego nie wyprodukowała fabryka

Jestem uzależniona. W całości. Bez wyjątków. Kompletnie się zatracam. Nie potrafię się powstrzymać. Wielu z Was się zapewne uśmiecha teraz pod nosem. Pośrednio i Was dotknęło moje uzależnienie. Tak - bo ja szukam wymówek. By obejrzeć, dotknąć, a potem zapewne kupić jakieś dzieła z rękodzieła!

Obrazy, pudełeczka, biżuteria, torby, szale, świeczki... Jeśli nie dla siebie, to w prezencie. Bo jest to inne. Niebanalne. Dopracowane. Jakież są szanse, że podarunek się zdubluje?! 

Podziwiam ludzi, spod których dłoni wychodzą tego typu cuda. Mam do nich ogromny szacunek. Może dlatego, że ja kompletnie nie mam do takich rzeczy talentu, a jeszcze mniej cierpliwości. A może dlatego, że to jest po prostu piękne.

I muszę przyznać, że ostatnio całkiem dobrze mi szło trzymanie się od rękodzieła z daleka. Ale byłoby zbyt prosto! Kolejna próba przede mną. :) 

Najbliższy weekend, a jednocześnie ostatni weekend sierpnia to trzy dni z rękodziełem. W sercu Wrocławia - w Przejściu Żelaźniczym spotkają się artyści, twórcy, których dzieł nie znajdziecie w sklepie. Wszystko dzięki Fundacji Paliwo Artystyczne i ich letniej edycji Ręki Dzieła Fest zwanej POD CHMURKĄ. Zarówno na FB profilu, jak i na specjalnej stronie www.rekidziela.blogspot.com/ znajdziecie prezentacje dzieł i artystów, których będziecie mogli tam spotkać. 

I powiem Wam w sekrecie coś jeszcze... Oprócz tego, że marne szanse, że się powstrzymam przed zawitaniem tam, to... Będziemy tam pośrednio z Młodą!  

Wszystko za sprawą Malagi! A właściwie za sprawą Mr Męża, który kiedyś zamówił to cudo u Agi, a teraz na chwilkę pożyczyliśmy je autorce, żebyście Wy mogli zobaczyć na żywo o czym mowa i czym jedna technika różni się od drugiej. Sama nie wiem czy bardziej tego nie przeżywam niż autorka :)


I jak?

Widzimy się?


piątek, 14 sierpnia 2015

Piątkowa niespodziewajka

Ten dzień, kiedy przychodzisz w poniedziałek do pracy i nie spodziewasz się niczego dobrego. Nie jesteś tam od wczoraj, więc przypuszczenia z wiadomości na wiadomość stają się rzeczywistością. Ale jednak nie do końca... Wśród maili znajdujesz tego jednego jedynego, który zmienia Twoje postrzeganie najbliższych dni. Jest to przypomnienie, że piątek masz wolny, gdyż azaliż firma rekompensuje Ci fakt, że 15 sierpnia pechowo wypadło w sobotę w tym roku. Fakt! Dawno temu coś gdzieś na ten temat było, ale kto by pamiętał. Niemniej miło, że ktoś przypomniał. Dziękować! :) 

Rozpoczęło się więc odliczanie. Poniedziałkowe przypuszczenia bowiem były bardzo bliskie prawdy z tą różnicą, że to nie tylko pierwszy dzień tygodnia był, nazwijmy to delikatnie, trudny. To jeden z tygodni, które ustawowo powinny być krótsze. 

I wydawałoby się, że kiedy już nadejdzie ten upragniony piątek to powylegujesz się nieco dłużej w łóżku (bo możesz! Mister Mąż odwozi Twe dziecię do przedszkola, a Ty przecież masz wolne), zjesz śniadanie i leniwie rozpoczniesz dzień. Cisza i tylko Ty i Twój Kindle. Może po tygodniach czytania jedynie w tramwaju dowiesz się czy Twierdzy Brzeskiej rzeczywiście było coś wartościowego i jak wypadł nasz wywiad (Severski Vincent V. "Nielegalni", 2011 - Polecam!).

I pewnie to realne, gdy.. się nie jest mną :)

Bo jeśli jesteś mną, to wstajesz wcześniej niż zwykle i nie możesz zasnąć, wstawisz pranie, wyprasujesz parę rzeczy, które musisz mieć...Tak! Prasujesz przy 35 stopniach za oknem (mając je od strony południowej)!!! I Tak! Ja, która nie prasuje wszystkiego wpada na pomysł, żeby w taką pogodę właśnie to robić. Ale nawet ja stwierdzam, że niektóre rzeczy wyprasowane po prostu muszą być. :) Ogarniasz przestrzeń i stwierdzasz, że musisz się poruszać. Tak poruszać. Tak - tam dalej jest jakieś 35 stopni. Ale... Eureka! Na siłowni jest klimatyzacja! Więc pierwszy raz od tygodni zbierasz się, żeby właśnie tam spędzić wczesne popołudnie. Nie masz weny, ale się przynajmniej starasz.

W międzyczasie wpadasz jednak na kolejny genialny pomysł. Może by tak zdobyć Koronę Wrocławia!? Zmiana planów więc. Najpierw kierunek Towarzystwo Miłośników Wrocławia i Tadaaaam!!!!! :) Mamy to! Dość wymówek - będziemy wchodzić rodzinnie na wieże wrocławskie różniste*! :)



Dziecko w przedszkolu, Mr Mąż w pracy - dzisiaj się nie powspinasz. Czas wracać do domu po strój sportowy i go na siłownię. Ale ale... wtem widzisz czerwony autokar na środku rynku. No i cóż. W pracy nie możesz się doczekać na kolejną akcję krwiodawstwa, do Regionalnego Centrum Krwiodawstwa i Krwiolecznictwa nie możesz się zebrać, a tu autokar wyrasta wprost przed Tobą. Cóż! Jak to powiedziała pani doktor:"Grzech marnować taką hemoglobinę" :) I jest Cię 450 ml mniej. I wiesz co? Jest super!**




Bo niektórzy nie potrafią inaczej... odpoczywać! :)

Pozdrawiam z długiego weekendu!

*Szczegóły niebawem :)

** Ogromne podziękowania i serdecznie pozdrowienia dla ekipy z wesołego czerwonego autokaru - akcji wyjazdowej RCKiK. W takim towarzystwie to jeszcze większa przyjemność! :)

wtorek, 4 sierpnia 2015

Z zamiłowania do zwiedzania i... naklejek

Minął już niemal rok od naszej rodzinnej wyprawy na weekend w Góry Izerskie. Przeszło mi wtedy przez myśl, by naszego młodego piechura wyposażyć w książeczkę Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego (PTTK). 
O samym dokumencie nie wiedziałam zbyt wiele. Tyle, co pamiętałam z dawnych czasów. 

Jednak, gdy pomyślałam o górach automatycznie skojarzyło mi się to z PTTK.

Jak to powiązałam z niespełna dwuletnią wówczas Młodą? Proste :)

Książeczka PTTK = pieczątki/naklejki, czyli to co młode tygryski lubią najbardziej :) 

Czysta przyjemność dla dziecka w ich kolekcjonowaniu, a przy okazji świetna pamiątka z pierwszych wypraw. 

Przed wyjazdem jednak nie udało mi się jej zdobyć. W Świeradowie również nie. Na Stogu Izerskim zaproponowano nam natomiast Dziennik Turystyczny Wander Book.




Pierwszy raz się z nim zetknęłam. Książeczka prezentowała się przyzwoicie. Ładne zdjęcia z krótkim opisem najważniejszych punktów turystycznych okolicy w formie naklejki dopełniały dzieła. Zakupione. Przyklejone. Jest. 





Po powrocie zaczęłam szukać informacji o tej książeczce. Okazało się, że jako produkt czeski właśnie tam jest najbardziej popularna, sprzedawana pod oryginalną nazwą Turistická vizitka. W Polsce była to inicjatywa dość mocno jednak jeszcze raczkująca, a same naklejki dostępne głównie w okolicach Jeleniej Góry. W ostatnim czasie nie udało nam się odwiedzić tamtych terenów, więc książeczka przeleżała kilka miesięcy na półce. 


Temat powrócił. Żeby było zabawniej znów za sprawą PTTK, a właściwie ich odznak, które kolekcjonuje moja czteroletnia chrześnica Zuzia:) Bardzo nas to zaintrygowało i w planach mamy, by spróbować również swoich sił. 

Zanim jednak, odkurzyłam naszą waderowską książeczkę. Co się okazało? Obecnie Wander Book umożliwia kolekcjonowanie naklejek (Wader Cards) z najpiękniejszych i najciekawszych miejsc z Polski, Czech, Niemiec i Słowacji. Zdecydowanie więcej polskich miast i punktów turystycznych włączyło się do akcji. Z samego Dolnego Śląska mowa o ponad 300 obiektach. Również tych z Wrocławia! Dostępne między innymi w Centrum Informacji Turystycznej. Do zdobycia naklejki z: Halą Stulecia, Mostem Grunwaldzkim, Ogrodem Japońskim, Sky Towerem czy Iglicą. Osoby najbardziej wytrwałe w kolekcjonowaniu mogą oczywiście liczyć na nagrody i odznaki.

Czy to inicjatywa PTTK, innej instytucji czy Wander Book, jest to niezły pomysł, by wziąć w nich udział. Prowadzenie dziennika turystycznego może być świetną pamiątką, a jednocześnie dobrym motywatorem. Dlaczego więc nie rozpocząć zabawy z najmłodszymi? 
A nuż, widelec zaszczepimy smykałkę podróżniczą. Jak to też często bywa... zbieranie naklejek/odznak przez nasze dzieci zmusi nas do spędzenia czasu aktywniej :)

Stog Izerski, Październik 2014

piątek, 3 lipca 2015

Kwaśny smak koloru słońca

Krąży. Obserwuje. Co kilka minut przystaje. Mruży oczy. Idzie dalej. Wyszukuje. Zdecydowanie! Wyszukuje. Wzrok ma nieobecny. Niby jest tutaj. A jakby go nie było. Łowi. Kto będzie ofiarą? Kto TYM razem będzie ofiarą? Jest. Uderza. Przystaje, ale jest gotowy do ucieczki. Boi się. Ale uderza jeszcze raz. Tym razem jednak od razu ucieka. Może na wszelki wypadek? Sytuacja się powtarza po kilku minutach. Czy ofiara będzie ta sama? W oczach już nie ma pustki. Przebija się agresja i determinacja. Ofiara już wie, że to ona będzie celem. Przygotowuje się. Sama czujnie obserwuje. Co ON zrobi tym razem? 
JEGO wzrok coraz bardziej mroczny, coraz bardziej przerażający. I tak co dzień.

Reaguję raz. Drugi. Mocniej gdy atakowane jest moje dziecko. Sama staję się ofiarą. Teraz we mnie buzuje złość. 

Rozmawiam z jego mamą. I jeszcze w trakcie rozmowy wiem, że to nie był najlepszy pomysł i już na pewno wiem, że to nic nie da.  

Złość zamienia się w ogromny żal. Bardzo mi szkoda tego dzieciaka. Tak! Bo mowa (na oko) o sześciolatku. Dziecku, wydawałoby się, na wakacjach marzeń. 

Obserwuję nadal. Już nieco pod innym kątem. Znów jestem zła. Ale już nie na niego. 

Ciepłe kraje. Dookoła głównie obcokrajowcy. Przyjeżdża ONA z partnerem i dwójką swoich nieletnich dzieci. Dziewczynka dość łatwo odnajduje się w środowisku. Jest nieco starsza. Wydaje się znać podstawy różnych języków obcych. Czuje się swobodnie. Jest doświadczona w zajmowaniu się sobą. Potrafi znaleźć sobie zajęcie. 
On wprost przeciwnie. Jest zagubiony. Potrzebuje uwagi. Chce być zauważony. Nie jest to proste. Mama jest daleko. Z daleka od zgiełku basenowego. Zdarza się, że wstaje i przechodzi nieopodal. Wtedy ON błaga ją, żeby z nim trochę się pobawiła, pobyła. To są bardzo krótkie chwile. On więc rozładowuje swój zawód, swoją złość na rówieśnikach i ich zabawkach. Jeśli sytuacja tego wymaga, również na dorosłych. Przy okazji udaje się wzbudzić jakiekolwiek zainteresowanie siostry. Czasem mamy. Sposób w jego mniemaniu dobry, jak każdy innych. 

Tak mija dzień za dniem. Słoneczne, wakacyjne dni. Wydawałoby się, że tak szczęśliwe. 

Dlaczego o tym piszę? Mimo tego, że minęło już dobrych parę dni od powrotu z wakacji nie ma dnia, żebym nie myślała o tym dzieciaku. Nigdy wcześniej w niczyich oczach nie widziałam takiego żalu i tyle agresji. Czy gdyby miał pod ręką nóż użyłby go? Nie jestem w stanie powiedzieć z pełną stanowczością, że nie. 

Szczególnie w okresie wakacyjnym dużo mówi się o porzucanych zwierzętach. Głównie psach. 'Przeszkadzającym' swoim właścicielom w wypoczynku. 
Może część z Was będzie miała mi za złe takie porównanie. Ja jednak w oczach tego sześciolatka poniekąd widziałam właśnie takiego zagubionego, porzuconego zwierzaka. 
Nie chcę oceniać Rozumiem potrzebę wypoczynku. Każdy ma do tego pełne prawo. To nie ulega wątpliwości.Nie rozumiem jednak i nie akceptuję sytuacji, której byłam świadkiem przez parę dni.

Może czas więc na kolejną kampanię społeczną? O odpowiedzialności również za dzieci.

Fot. Kasia Duś

niedziela, 10 maja 2015

Ochronniki, czyli z dzieckiem w świecie hałasu

Miało być o balonach (Balloon Festival), ale niestety pogoda zakłóciła święto w Krzyżowej (koło Świdnicy) i niestety musieliśmy się obejść smakiem. Wybraliśmy się tam w sobotę, ale nie znalazł się szaleniec, który by zdecydował się wzbić w powietrze. Niemniej plany mieliśmy bojowe :)


Wszelkie tego typu imprezy, czy też koncerty, o których pisałam poprzednio sprawiają, że często się zastanawiamy czy zabrać na nie swoje dziecko. I bardzo dobrze, że staramy się, by to była przemyślana decyzja. 

Dyskusję na ten temat chcę zacząć jednak dość przekornie od innej uroczystości. Wesela. Temat znany każdemu. Dostajemy zaproszenie i jednocześnie zagwozdkę: co zrobimy z dzieckiem? Zostawiamy pod opieką dziadków? Zabieramy swoje maleństwo i...babcię do opieki? Bez babci? Czy będą warunki by młodego potomka przewinąć/położyć spać? Czy przy starszym dziecku będzie bezpiecznie pozostawić je bez czujnego rodzicielskiego oka, kiedy mama z tatą zechcą potańczyć? Pytań jest wiele.

Ale ilu z nas przejdzie przez myśl pytanie: czy naszemu dziecku nie będzie tam za głośno?
Ot i właśnie. Przy niemowlaku a i owszem paru osobom może się przytrafić. A przy starszym dziecku? Zdecydowanie rzadziej. Jedną rzeczą jest zastanawianie się nad tym, a drugą wiedza, jak można problem hałasu przynajmniej ograniczyć. 

Czy kojarzycie z wesel lub podobnych uroczystości takie widoki:
  • płaczące dzieci, 
  • spinanie mięśni u najmłodszych, 
  • ich lęk, 
  • uciekanie z sali, 
  • krzyki, 
  • zatykanie uszów?
Ja tak. Częściową przyczyną może być oczywiście fakt, że są w nowym miejscu, są nowi ludzie dookoła, jest to zupełnie nowa dla nich sytuacja. U młodszych dzieci potrafimy to wytłumaczyć również: ząbkowaniem, kolką, początkiem choroby, głodem, bólem brzucha, wszelako pojętą 'niegrzecznością'.

A co z hałasem? Może on przecież powodować ogromny dyskomfort, jak i zmęczenie. Ale przede wszystkim wystawienie przez zbyt długi czas na duży hałas (zbyt wysokie poziomy ciśnienia akustycznego) może powodować bezpowrotne uszkodzenie słuchu. Nie mówię, że w sekundzie się ogłuchnie, ale należy brać pod uwagę, że z biegiem lat słuch się starzeje, a takie czynniki proces ten przyspieszają. 

Nie da się wszystkiego przewidzieć czy uniknąć. W okresie dojrzewania zapewne nie raz i nie dwa nasze latorośle wypowiedzą wyzwanie swojemu słuchowi, chociażby próbując 'przekrzyczeć' muzyką ze słuchawek hałas jadącego autobusu. Póki jednak mamy na to większy niż mniejszy wpływ zadbajmy o ich bezpieczeństwo również od tej strony.

Ochronniki słuchu dla maluchów są w Polsce coraz bardziej dostępne. Są kolorowe, wzorzyste, lekkie, zachęcające do noszenia. Cena to ok. 65 złotych, ale co ważne to nie jest zakup na raz czy na rok. Średnia wartość tłumienia to 27 dB (decybeli). Innymi słowy, jeśli jesteśmy narażeni na poziom ciśnienia akustycznego o wysokości 100dB, który może spowodować motocykl bez tłumika, czy też ruch uliczny (90 dB), to takie takie ochronniki mogą je zminimalizować do poziomu hałasu z wnętrza samochodu czy też restauracji (70 dB), czy kolejno - wydawanego przez odkurzacz (60 dB).

Nasza Młoda pierwszy raz miała z nimi przyjemność jeszcze przed pierwszymi urodzinami na weselu swojego wujka. Podobało jej się bardzo. Gdy tylko robiło się ciut głośniej, sama pokazywała by jej założyć. Z wiekiem, jak się domyślacie, było jednak już nieco gorzej. Mamy za sobą bunt zakładania czegokolwiek na głowę. Tym samym, z tego miejsca, chciałabym bardzo podziękować chłopakowi, który pewnego cudnego poranka wsiadł do tramwaju niegdyś zwanego Plusem w rażących słuchawkach na uszach. Jemu osobiście współczuję, bo słuchanie muzyki tak głośno do niczego dobrego doprowadzić nie może. Niemniej widok ten spodobał się memu dziecięciu i dzięki temu na parę dni przed omawianą już tu 3-majówką, na nowo pokochała swoje ochronniki :)

Temat pozostawiam do przemyślenia. 

Wrzesień 2013 vs. Maj 2015
Za konsultację specjalistyczną dziękuję memu osobistemu akustykowi - Mr Mężowi Michałowi :) Mua :*

Wpisu tego nie należy traktować jako reklamy. 

wtorek, 5 maja 2015

3-majówka - sentymentalnie

Długi weekend majowy okazał się być bardzo sentymentalnym dla mnie czasem. Długo walczyliśmy z myślami, jak go spędzić. Ostatecznie porozdzielaliśmy pomysły na poszczególne dni. Tak też w piątek pojechaliśmy w moje rodzinne strony, by w niedzielę wrócić do Wrocławia na koncerty. 

Weekend w domu tradycyjny – nieco za mało ruchu, troszkę za dużo jedzenia ;) Między jednym a drugim udało się jednak wpleść przemiły spacer połączony ze.... zbieraniem winniczków. W większym rodzinnym gronie liczącym między innymi: 2.5 latkę i trzylatka, kobietę w ciąży, odstresowującego się przed poniedziałkiem maturzystę, czy też faceta, który większość swojego życia spędził w mieście i sam nie wierzył co tam robi :) Drużyna marzeń! Nieprawdaż?

Dla niewtajemniczonych. Maj jest miesiącem, podczas którego zwykle znoszona jest ochrona ze ślimaka winniczka i ruszają sezonowe punkty skupu.  Wszystko zależne jest oczywiście od aktualnej ich liczebności, która może być różna w różych częściach kraju, dlatego też takie decyzje wydają Regionale Dyrekcje Ochrony Środowiska. Istotne jest również to, że prawo zabrania zbierania ślimaków na terenie parków krajobrazowych, parków narodowych i rezerwatów. Wolno zbierać wyłączie osobniki z muszlą o średnicy powyżej trzech centymetrów. 

Dla mnie to sentymentalny powrót do czasów zamierzchłych. Zrobiła się z tego mała podróż sentymentalna. Odwiedziliśmy ten sam staw i te same rowy, jak za dzieciaka z moimi rodzicami i rodzeństwem. Teraz też zabrałam swoją rodzinkę, założyliśmy kalosze, wzięliśmy wiaderka i poszliśmy na majowy podeszczowy spacer. 


Tyle pierwsza część weekendu. Na niedzielę zaplanowany był powrót do Wrocławia. Długi weekend majowy w stolicy Dolnego Śląska to czas, na który miłośnicy muzyki w plenerze czekają z utęsknieniem. To już tradycyjne otwarcie sezonu. Podczas 3-Majówki występują zarówno najpopularniejsze w danym czasie artyści, jak i też zupełnie nowe głosy. Nie zapomina się również o weteranach polskiej sceny rockowej. Mam ogromny sentyment do tej imprezy, ale też jestem miłośnikiem tego typu koncertów. Nauczył mnie tego Wrocław. Nie ukrywam - nauczyły mnie tego Juwenalia :) 
I tak też w kolejną w ciągu kilku dni sentymentalną podróż wybraliśmy się na Pergolę...pierwszy raz w trójkę :)


Dlaczego sentymentalnie?
  • Imprezy plenerowe we Wrocławiu to początek mojej znajomości z mym małżonkiem. Romantycznie - pomyślicie. I tak i nie :) Gdy ma się faceta pracującego przy koncertach może się okazać, że przyjście na koncert to jedyna możliwość na spotkanie. Z tym kojarzy mi się też 3-majówka - jeszcze wtedy na Wyspie Słodowej,
  • Dzisiaj grał Happysad. Postarzeli sie chłopcy nieco, ale przyznać im trzeba, że średnia wieku pod sceną podobna jest do tej sprzed lat :) Mi kojarzą się przede wszystkim z czasami studenckimi i naszym, wówczas głównie babskim, mieszkaniem na Popowicach. Były tam takie dni, a niekiedy nawet tygodnie, gdzie prym wiodła piosenka dostępna poniżej. Ola, pamiętasz? :)
  • A gdy bawisz się przy Kulcie ze swoim dzieckiem (2.5 letnim!) wiedz, że życie już nigdy nie będzie takie samo :) A gdy Twoje dziecko wtóruje Kazikowi podczas Passengera z la la la la lalala to wiedz, że tego nie da się już odkręcić. 
  • Dzisiaj opuścić musieliśmy koncert Hey - wiążacy się dla mnie z tysiącami różnych wspomnień. Nie było jednak szans wszystkiego pogodzić. Ich i pozostałych Młoda pozna w innym terminie. 
  • Last but not least – LUDZIE! Super było się z Wami spotkać! Nieplanowanie. Zwykle po latach. Oby następny raz był szybciej!

piątek, 24 kwietnia 2015

Wycieczkowo: Wrocławskie ZOO - jak przygotować siebie ... i dziecko

Oficjalnie rozpoczęliśmy wiosenny sezon! Tak! Wiem! Ale... to nie jest kwestia problemu z kalendarzem lub przespania ostatniego miesiąca. Dopiero jednak w ubiegłą niedzielę dotarliśmy do Parku Staromiejskiego i Młoda mogła skorzystać z wiosennej przejażdżki na karuzeli. Drewniane konie, gondole i TA melodyjka tworzą niezapomniany klimat. Miejsce lubiane zarówno przez dzieci, jak i ich rodziców. Jeśli nie mieliście okazji jeszcze tam być - zachęcam i odsyłąm tutaj

Jak tak właśnie przyglądałam się Młodej robiącej podchody do taty, by namówić go na kolejną przejażdżkę, przypomniał mi się wypad do ZOO.


A rozpoczął on się tak: Mania!, Mańka!, Marysia!, Maryśka!, Chodź tutaj!, Nie idź tam!, Uważaj!, Idziemy!, Nie ruszaj!, ..., Nie wolno tak! 

I tak dziesiątki razy rzecz jasna, aż... mentalnie walnęłam się w czoło. I zadałam sobie pytanie Dla kogo ten wypad miał być prawdziwą przyjemnością? Czy robi mi to naprawdę dużą różnicę czy najpierw zobaczymy żyrafę czy lwa? Czy to nie miał być relaks?

I tu nagle przyszło olśnienie. W ZOO naprawdę dużo się dzieje. Zauważyłam to ja sama i głowa kręciła mi się we wszystkie strony. Jak więc musiała się czuć 2.5latka podczas swojej pierwszej w pełni świadomej wyprawy?

Drodzy rodzice i wszyscy Ci, którzy z dzieckiem wybieracie się do ZOO, jak i Wy, którzy podczas takich wypraw widzicie 'niesubordynowane' maluchy: ogród zoologiczny tętni mnogością bodźców. Taka wyprawa to:

  • nowe miejsce: nowa przestrzeń, nowy chodnik, nowa ścieżka, najfajniejsza pod słońcem kostka brukowa, inny niż zwykle krawężnik, kamień, liść, szyszka, ..., górka.
  • nowi ludzie: ogrom postaci widzianych pierwszy raz w życiu, dorośli, dzieci, biegający, skaczący, piszczący, płaczący potencjalni przyjaciele zabaw, z zabawkami innymi niż te, które mam ja, pijące z bardziej kolorowych butelek, kubków...
  • inna niż zwykle atmosfera: rodzice zachowują się inaczej niż zwykle. Ja nie do końca wiem jak się zachować. Co robi się w ZOO właściwie?
  • żywe zwierzęta: do tej pory widziane wyłącznie w książkach, znane z bajek, opowiadań, widziane w telewizji są na wyciągnięcie ręki. One się ruszają! Ziewają! Jedzą! Bawią się! Czy na pewno pójdziemy do lwa? Musimy iść do lwa!

Weźmy to pod uwagę przed kolejną wyprawą. Zapewniam, że dzień minie sympatyczniej. Nie chodzi o to, żeby maluchy biegały samopas po ZOO. Jeśli jednak nie co dzień wybieramy się w takie miejsca, to ten jeden dzień to jest naprawdę COŚ. Emocje też są trudne do opisania. 


Jeśli macie więc takie dziecko jak my, które jest ciekawe wszystkiego co się rusza i nie rusza i nie usiedzi zbyt długo w jednym miejscu, to spodziewać należy się tego, że półtorej godziny w Afrykarium to minimum.



Prócz standardowych punktów wycieczki poznacie też nierówności chodnika, wysokość krawężnika, czy budowę wszelkich ogrodzeń. 

 


Fakt! Może zdarzyć się chwila, że młody człowiek postanowi iść ze swym ojcem ramię w ramię z własnej woli. Nie przyzwyczajałabym się do takiego widoku jednak :) 



Tylko czy naprawdę idziemy do ZOO, żeby ładnie za rączkę od stacji wręcz do stacji oglądać kto tam jest za kratką czy szybką?


A może właśnie to, że taka wyprawa nie jest w 100% zaplanowana jest fajne?! 



Każdy musi zdecydować za siebie. 



Na własnym przykładzie mogę jednak stwierdzić, że czasem warto coś pozmieniać w myśleniu. Jak sobie odpuściliśmy (co nie jest takie proste i oczywiste wbrew pozorom) i postanowiliśmy cieszyć się tą wyprawą w pełni - czasem kosztem pominięcia jakiejś atrakcji po drodze, a czasem oglądania jakiegoś zwierzaka przez pół godziny - to każde z nas mogło zaliczyć ten dzień do udanych. 



Ta duma w oczach i pewny ton, który ma świadczyć o opowiadaniu oczywistych oczywistościach, że widziałam lwa i on ryczał o tak ..., a słoń się bawił, kotiki i pingwiny jadły, utwierdzają mnie w przekonaniu, że było warto przeprowadzić to właśnie tak. 



Miłego!


środa, 15 kwietnia 2015

Bałtyk na weekend

Na weekend gdzie? Nad morze? Opłaca się? Zawsze się opłaca! :)


Bardzo lubię jeździć nad Bałtyk. Szczególnie poza sezonem, choć ekspertem w tej dziedzinie nie jestem - jeszcze. Drugi rok z rzędu wybraliśmy się jednak tam w kwietniu. I zdecydowanie nie żałujemy. Drugi też raz do Kołobrzegu, ale w nieco inne miejsce. To była szybka decyzja.


Standardową wątpliwością związaną z wypadem nad 'nasze' morze jest oczywiście pogoda. Szczególnie wyjeżdżając z dziećmi. Jeśli już się zdecydujemy wyjechać, pakujemy się jakbyśmy wybierali się coś pomiędzy wyprawą do lasów deszczowych, na Syberię lub Biegun. Nie jest tak? 

Jeśli tak macie to koniecznie musicie się zabrać kolejnym razem z nami. Przyciągamy dobrą pogodę! :)

Ale fakt. Jeśli spodziewacie się 40 stopni w cieniu, to rzeczywiście może to nie być najszczęśliwszy kierunek. Ale serio? To jest wymarzona temperatura na urlop? Na urlop z dziećmi? A co jeśli będzie padać? 8/10 znanych mi dzieciaków w wieku 1.5-5 lat będzie wniebowziętych mogąc poskakać po kałużach. Byle im tylko na to pozwolić.
Dobrą pogodą nad morzem nazwałabym taką, gdy w dzień mimo wszystko jest czym oddychać i nie pocę się na samą myśl o wyjściu na plażę, a wieczór daje oddech niższą temperaturą i ewentualnie deszczem raz na parę nocy (tak liczę się z nimi i zgadzam się na nie). Jeśli mowa o lecie oczywiście.
Kwiecień rządzi się swoimi prawami. O czym każdy z nas wielokrotnie już się przekonał w tym roku. Jadąc więc tam w ubiegły weekend nie nastawialiśmy się specjalnie na nic szczególnego. Wybraliśmy Kołobrzeg z dwóch powodów: trasa jest dość przyzwoita, a przede wszystkim w razie niepogody jest gdzie pochodzić, czym się zająć.

Wracając jednak do sedna sprawy. Bałtyk na weekend  (w naszym wypadku na minimalnie przedłużony weekend - o piątek) i to w dodatku w kwietniu?

Minusy:
  • droga (w naszym przypadku Wrocław - Kołobrzeg) zajmuje ~ 6 godzin z małym postojem i jednocześnie ma zdecydowany wpływ na koszty całego weekendowego wypadu.

Plusy:
  • W kwietniu jest w czym wybierać jeśli mowa o noclegach. W hotelach i większych ośrodkach sezon zaczyna się zwykle od weekendu majowego, w mniejszych ośrodkach czy na prywatnych posesjach mniej więcej od połowy czerwca, więc jeśli chodzi o pierwszą część roku - wszystko, co jest wcześniej jest zwykle atrakcyjne cenowo.
  • jest zdecydowanie mniej ludzi niż w sezonie,
  • minimalna liczba straganów z przeuroczymi chińskimi zabawkami,
  • im bliżej północy tym dzień dłuższy :)
  • nigdzie indziej lody włoskie nie smakują jak tam,
  • i oczywiste oczywistości: te plaże, ten jod, te rybki, ten klimat. Ach!

To kiedy znów nad morze? Nasze morze? :)