piątek, 23 stycznia 2015

Zasmakuj w przygodzie i delektuj się Nowym Serem

Uffff Tak podsumowałabym zakończenie tego tygodnia. Blue Monday w mniemaniu Mani powinien trwać cały tydzień i tyle właśnie trwał (po cichu liczę, że się już zakończył).Dużo zmian. Bardzo dużo emocji. Dużo za dużo łez. 
I dzisiaj właśnie o zmianach. Tych małych i tych dużych. A także dla tych małych i dla tych dużych. O perspektywie ich postrzegania. 

Temat tygodnia: Choinka. 

Żywa. Przynajmniej można ją było tak nazwać jeszcze niedawno ;) Była z nami od miesiąca. Pierwsza choinką, którą ubieraliśmy wszyscy wspólnie. Młoda wręcz nami dyrygowała podczas tej czynności :) Miesiąc to jednak szmat czasu dla takiej choinki jak się zapewne domyślacie. Dla nas oczywistość, że już na nią czas. Miesiąc to jednak również ogrom czasu dla dwulatki. Dla niej ta choinka z nami była przecież już od zawsze. 
Przyznam, że przygotowywaliśmy się mentalnie dość długo na rozpoczęcie rozmowy z Młodą na ten temat. Szykując sie na mały dramat. Ona nadal codziennie się jej przyglądała i poprawiała ozdoby! 
Nie będę ukrywać, że nieco pomógł nam fakt, że gdy w weekend byliśmy u jej babci, tam choinki już nie było. Postanowiliśmy więc iść tym tropem. Choinka babci przecież wróciła do rodziny! Nasza również była zmęczona. Opadały jej igły. Tęskniła za braciszkiem i siostrzyczką już. Trzeba było jej pomóc. Mania żwawo zabrała się do pracy. Razem ze mną rozbierała choinkę. Ładnie pakowała ozdoby do pudełka. I nie płakała (jak sama później opowiadała tacie), bo przecież choinka wróci do nas za rok na Święta! :)
Przyznam, że poszło lepiej niż nam sie wydawało. Pytanie ile w tym zasługi przygotowania do zmiany, samego wprowadzenia zmiany lub też faktu, że teraz ma więcej miejsca na... swoje krzesełko i nie tylko. Spencer Johnson nazwałby to zapewne delektowaniem się Nowym Serem. 

Dlaczego o tym napisałam? Bo zbyt często zdarza się nam ignorować właśnie lęk przed zmianą u tych najmłodszych. Kiedy sami tak naprawdę już na słowo 'zmiana' zamykamy się w sobie, zmieniamy temat, stresujemy się. Wymagamy od nich często czegoś, czego sami się boimy. 

Mniej więcej rok temu dostałam kopniaka od Oli w postaci tytułu książki. Żeby się nie bać. Nie bać się podejmować decyzji. Nie bać się zmian. Zmiany to my. Zmiany to codzienność. 
I oto ja. Człowiek, dla którego poradniki mogłyby nie istnieć czyta książkę, którą (niektórzy się mogą obrazić) można nazwać poradnikiem właśnie. Kiedyś ktoś ją nazwał książką terapeutyczną. Chyba też tego nazewnictwa bym się bardziej trzymała w stosunku do "Kto zabrał mój ser". 

Nie chcę tutaj bardziej filozofować już. Zagłębiać w tajniki psychologii. Pozostawię to specjalistom. Powiedzieć mogę jedynie, że książkę czyta się świetnie. Szybko. Nie znajdziecie tam odkrycia nowego świata. Raczej oczywiste oczywistości. Ale czytając przygody Pędziwiatra, Nosa, Bojka i Zastałka śmiałam się w głos. I to wcale nie z nich. A z samej siebie. Książka właśnie do mnie wróciła po wypożyczeniach, więc jeśli ktoś jest chętny zapraszam :) Sama często do niej wracam. Bo jest pozytywna. Bo motywuje. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz